niedziela, 18 października 2015

Drugi - Przecież to tradycja.

Christine.


-Daj spokój, Patrick, przecież to tradycja! - podniosłam ton i tupnęłam nogą.
Co roku, dzień po oficjalnym rozpoczęciu wakacji urządzaliśmy imprezę, dla naszego grona. To, że zazwyczaj rozrastała się do dużo większej liczby balujących, po prostu przemilczmy. Moi dziadkowie zmywali się do babci Sam, gdzie popijali w cholerę mocną nalewkę, słuchali hitów z czasów swojej młodości i zażarcie dyskutowali o polityce i polepszających się standardach życia. Nie pytajcie skąd wiem. Mieliśmy miejscówkę, Jason robił za DJa, każdy przynosił sobie co chciał i ile chciał. Bawiliśmy się do rana, a kiedy większość imprezowiczów się zmywała, sprzątaliśmy po sobie.
Niestety, w tym roku Patrick uparł się, że nie pójdziemy na żadną imprezę, bo najzwyczajniej w świecie mu się nie chce. Nie mogłam opuścić naszej ostatniej, licealnej domówki w naszym składzie. Jay wyjeżdża na studia, by wykorzystać swoje sportowe stypendium, Samantha też skończyła szkołę i kto wie, gdzie ją wywieje. Nie odpuszczę.
-Widzisz się z nimi codziennie, jaką różnicę zrobi ci jeden wieczór? - spytał, zakładając ręce na piersi.
-Co roku wyprawiamy taką imprezę, przecież trzy lata temu się na takiej poznaliśmy! - krzyknęłam.
Podszedł do mnie i zamknął w szczelnym uścisku swoich ramion. Oparłam głowę na jego klatce piersiowej i głęboko westchnęłam.
-Przepraszam, Chris - szepnął, gładząc mnie po plecach. - Po prostu mam czasami wrażenie, że są ważniejsze ode mnie.
-To moje przyjaciółki, Pat - jęknęłam. - Też są dla mnie ważne.
Dał za wygraną, ale spodziewałam się wypominania tej sprzeczki jeszcze przez długi czas. Wróciliśmy do oglądania Szkoły uczuć na DVD. Widzieliśmy ten film już kilkanaście razy, a ja za każdym płakałam jak bóbr. Przecież miłość Landona i Jamie to najpiękniejsza historia o miłości, jakakolwiek została stworzona.
Cichutkie pochrapywanie dobiegło do mojego prawego ucha. Patrick zasnął. Mogłam się tego spodziewać, bo ostatnimi czasy zdarzało mu się to coraz częściej. Udało mi się znaleźć pilot, który zaplątał się w koc, więc wyłączyłam telewizor. Wygrzebałam się z pościeli, nakryłam bruneta po samą szyję i, po uprzednim zostawieniu mu karteczki z informacją o moim wyjściu, na paluszkach opuściłam jego pokój, a później mieszkanie. Z kieszeni dżinsów wyciągnęłam telefon i szybko wystukałam treść smsa do Sam.
Do: Sammy.
Gdzie jesteś?
Od: Sammy.
U Jaya. Wpadaj.
Nie musiałam długo się zastanawiać, tylko wsiadłam na swój rower i ruszyłam w kierunku domu blondyna. Stara, czerwona damka była moim ulubionym środkiem transportu. Tanio, szybko i wygodnie. Nigdy nie spieszyło mi się do robienia prawa jazdy, z resztą nasz domowy budżet na razie nie pozwalał ani na egzaminy, ani na nawet najtańszy samochód. Jeśli musiałam dojechać gdzieś dalej, Patrick woził mnie na motorze, albo Samantha brała auto, które należało do jej brata. Rusty był daleko stąd, a czego oczy nie widzą, temu sercu nie żal.
Już w promieniu kilkuset metrów dało się usłyszeć głośną muzykę. Byłam bardziej niż pewna, że Jason wystawił na parapet głośniki, robił to niemal codziennie. W sumie, muzyka nigdy nie gra za głośno, prawda?
Przypięłam rower do metalowego ogrodzenia i weszłam do klatki schodowej. Pokonałam trzy piętra i bez pukania weszłam do mieszkania przyjaciela. Sammy leżała na łóżku, z nogami na ścianie, a blondyn majstrował coś przy laptopie. Nie zauważyliby, ze przyszłam, dopóki nie przesunęłam suwaka na konsoli, ściszając przy tym kończących piosenkę Red Hotsów.
-O, Chrissie, dobrze, że jesteś. - długowłosa zmieniła pozycję i teraz siedziała na materacu po turecku. - Co dzisiaj zakładasz?
-Spodnie i koszulę - odpowiedziałam, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. - A ty?
-Błagam, tylko nie czerwoną - poprosiła błagalnym tonem. Wzruszyłam ramionami. - Dzięki. Chociaż wiecie na co dziś wpadłam?
-Tylko nie mów mi, że chcesz odwołać imprezę, bo cię chyba wysterylizuję. - Jason odwrócił się przodem do nas i założył ręce za głowę.
-Oszalałeś? - prychnęła. - Możliwe, że to nasza ostatnia impreza w takim gronie, choćbym miała być na niej sama jedna, to i tak bym nie zrezygnowała. Słuchajcie - powiedziała i pochyliła się trochę do przodu. - Wczoraj oficjalnie skończyłam szkołę, a więc nigdy więcej nie będę miała okazji wbić się w mój strój i pomyślałam, że może wszyscy byśmy się jakoś przebrali.
-To nie jest kiepski pomysł. Szczególnie, że za trzy miesiące będę grał już w innej drużynie. Jestem z tobą, też przyjdę w barwach Tytanów - odpowiedział Jay, wyciągając dłoń w stronę blondynki, a ta przybiła mu piątkę.
-Spoko - przytaknęłam. - Puszczę tweeta, żeby wszyscy ubrali się w najlepsze wspomnienia.
Razem z Sam siedziałyśmy u Jasona jeszcze przez dłuższy czas. Słuchaliśmy muzyki, dyskutowaliśmy o dzisiejszym wieczorze, a nawet o tej bliższej, jak i dalszej przyszłości. Chłopak już od dawna wiedział, że dostanie się na Uniwersytet Loughborough. Sport był całym jego życiem, trenował od przedszkola, a boisko śmiało mogłoby zastąpić mu dom. Stypendium miał już w garści, drużyna piłkarska liceum świętego Tomasza przez trzy lata nie zeszła z pierwszego miejsca na podium, trochę dzięki jego zasługom, był świetnym kapitanem.
Samantha w tym roku nie chciała zaczynać studiów, bo twierdziła, że nie wie, czym chciałaby się zajmować. Rok przerwy od nauki pozwoliłby jej zresetować umysł i zastanowić się nad wymarzonym zawodem. Chciała znaleźć sobie pracę na ten rok, żeby nie obciążać kosztami babci. Oczywiście jej rodzice cały czas przesyłali im spore sumki, ale moja przyjaciółka nie chciała z nich korzystać. Moim zdaniem mogła iść za Jayem,  przecież była świetną gimnastyczką.
Mi pozostał ostatni rok liceum, razem z Patrickiem i Lil. Mattie skończyła dopiero pierwszą klasę. Trochę się cieszyłam, że Lilith w tamtym roku nie zdała, bo przynajmniej jedna z moich najlepszych przyjaciółek była ze mną w klasie. Co do tej dalszej przyszłości, to nie byłam w stu procentach pewna. Chciałabym pójść na dobrą uczelnię, najlepiej na kierunek ściśle związany z muzyką. To było coś, co kochałam i na dany moment nie widziałam innej drogi. Myślałam o wokalistyce, albo edukacji artystycznej w zakresie sztuki muzycznej. Byłam prawie w stu procentach pewna, że wybiorę właśnie któryś z tych kierunków.
Sam i ja postanowiłyśmy w pierwszej kolejności zahaczyć o jej miejsce zamieszkania. Chciała zabrać ciuchy na przebranie, kosmetyki i parę innych pierdół, żebyśmy mogły w spokoju wyszykować się u mnie. Ja chciałam załapać się na przepyszny sernik i pogaduchy z babcią Ellą. Kobieta sama kazała mi mówić do siebie per babciu. Chyba ze względu na to, że znała mnie od pieluszki, z moim dziadkiem chodziła do podstawówki i była druhną mojej babci na ich ślubie. Do tej pory całe trio staruszków spotykało się co weekend na partyjkę pokera.
Niestety, chyba los polubił płatanie nam wszelakich figli, a nawet mogłam stwierdzić, że chciał po raz kolejny z nas zadrwić. Przy kuchennym stole, popijając aromatyczną Yerba mate, siedział nikt inny jak Rusty. Samantha, kiedy tylko go zobaczyła, popędziła do swojego pokoju, trzaskając za sobą drzwiami. Nie wiedziałam jak się zachować, więc tylko mruknęłam ciche dzień dobry i podreptałam za nią.
Dziewczyna w pośpiechu wrzucała rzeczy do materiałowej torby, klnąc pod nosem jak szewc. Wiedziałam, że jest zdenerwowana. Nigdy nie miała z Rustym dobrych kontaktów, ba, wcale tych kontaktów nie miała. Pomogłam jej spakować wszystko, po czym przyciągnęłam do siebie i mocno przytuliłam.
-Daj spokój, pewnie przyjechał tylko na kilka dni - stwierdziłam, gładząc ją po plecach.
-Dla mnie mógłby tu wcale nie wracać - prychnęła.
Odsunęła się ode mnie, chwyciła za torbę i zawiesiła ją na ramieniu. Chciała jak najszybciej wyjść, ale przeszkodziła jej Ella, która weszła do pokoju.
-Wiedziałaś o tym? - spytała Sam, wskazując ręką w stronę kuchni.
-Skarbie, to twój brat, powinnaś-
-Nic nie powinnam, to nie jest mój brat, dlaczego mi nie powiedziałaś? - krzyknęła, a jej oczy zaszły łzami. - Nie ważne, wychodzę na zakończenie. Wracam jutro.
Chwyciła mnie za nadgarstek i wyciągnęła z pomieszczenia, a później z domu. Przypuszczałam, że zrobimy postój przy kiosku, a Sam kupi paczkę fajek. Wypali maksymalnie trzy, a resztę odda Lil wieczorem. Często tak robiła, zwłaszcza kiedy była aż tak wściekła. Cieszyłam się jednak, że nie truła się nałogowo, tak jak nasza czerwonowłosa przyjaciółka. Przeprosiła mnie jednak, bo stwierdziła, że musi wrócić do Jasona. Pytała, czy chcę iść z nią, ale odmówiłam. W końcu zakończenie się samo nie przygotuje, prawda?

Impreza zaczęła się powoli rozkręcać. Co raz więcej osób już okupowało mój salon i ogródek. Oczywiście, jeśli chodziło o całą naszą paczkę, to zajmowaliśmy mój pokój, by odpowiednio się przygotować. Brakowało tylko Sam i Jaya, ale blondynka napisała mi, że są już w drodze. Kończyłam właśnie prostować włosy, więc byłam już prawie gotowa. Wszyscy wyglądaliśmy czadowo. Patrick był w swoim skórzanym, motocyklowym wdzianku. Lilith miała na sobie kraciastą spódniczkę i białą koszulę, w końcu była przewodniczącą koła naukowego. Mattie, w balowej sukni, odrobinę przerobionej na trochę nowocześniejszą, symbolizowała swoje kółko teatralne. May, nasza dobra koleżanka, świetnie prezentowała się w dżinsowych spodenkach i zwykłej koszulce, na które narzucony miała umazany farbami fartuch. Tylko ja wyglądałam tak jak zwykle, czyli wschodząca gwiazda rocka.
Po ponad półgodzinnej nieobecności na naszej własnej domówce, postanowiliśmy zejść na dół. Najpierw skierowaliśmy się do lodówki z alkoholem, która na potrzeby imprezowiczów, została przestawiona do salonu. Stamtąd miałam doskonały widok na wejście do domu, zarówno te główne, jak i te wychodzące na taras.
-Tak bardzo mi go szkoda - rzuciła May, kiwając głową w stronę drzwi.
Samantha i Jason akurat weszli do środka. Blondynka wyglądała nieziemsko w swoim uniformie, a Jay wyglądał w sumie jak zwykle. Chyba nas nie zauważyli, bo przepchnęli się prosto do ogródka.
-Czemu? - spojrzałam na brunetkę i upiłam łyka z zielonej butelki.
-Bo Sam nie chce wypuścić go z friendzone. - wzruszyła ramionami, złapała za swój kubek i oddaliła się w kierunku bliżej nieokreślonym.
Cóż. Wszyscy nasi znajomi obstawiali, że ta dwójka prędzej czy później się zejdzie, weźmie ślub, zamieszka razem i spłodzi trójkę uroczych blond dzieciaków. Z zewnątrz mogłoby to tak wyglądać. Kapitan cheerleaderek i pierwszy napastnik drużyny futbolowej, ślicznotka i najprzystojniejszy facet w szkole. Znali się od dziecka, często nocowali u siebie nawzajem, spali w jednym łóżku, non-stop się przytulali, faktycznie, coś mogłoby ich łączyć. Sam jednak nie chciała wchodzić z nim w żaden związek, było jej dobrze, tak, jak było. Nie chciała się angażować.
Zabraliśmy zapas piwa i wyszliśmy na zewnątrz. Szybko wypatrzyłam brakującą dwójkę, siedzącą na ławce, trochę na uboczu od innych balujących. Ruszyłam przodem, zostawiając Patricka i siostry Collins za sobą. Mijałam piłkarzy, dziewczyny w trykotach, członków drużyny pływackiej, aż w końcu dołączyłam do przyjaciół.
-A wy co się tak ukrywacie? - spytałam z uśmiechem i usiadłam obok blondynki.
-Przeżywam to, że za dwa miesiące już mnie tu nie będzie - stwierdził Jay i przejął ode mnie butelkę Heinekena. - Ciągle próbuję przekonać Sam, żeby wcisnęła się do walizki i pojechała ze mną do Loughborough.
-To chyba oczywiste, że jej nie puszczę - prychnęłam z udawanym oburzeniem, na co oboje się roześmieli.
Reszta szybko do nas dołączyła. Rozsiedli się na trawie, tak, że stworzyliśmy zamknięte koło. Mój chłopak usiadł obok mnie, obejmując mnie ciasno, jakby chciał zakomunikować wszystkim, że jestem nietykalna. Czy istniał ktokolwiek, kto jeszcze tego nie wiedział? Poza tym nigdy nie miałam tak zwanego brania u facetów. Patrick był moim pierwszym chłopakiem i wielokrotnie zastanawiałam się, jak to jest, że jesteśmy razem tak długo. Na początku naszej znajomości miałam masę mieszanych myśli i wątpliwości. W końcu ktoś taki jak on, popularny, jeżdżący na motocyklu, ze sporą lista byłych dziewczyn i ja, skromna, nie wyróżniająca się z tłumu, z najlepszą średnią ocen dwa lata z rzędu? Jak widać nie można ulegać pozorom i stereotypom, bo skoro nam się udało, to każdemu może.
Siedzieliśmy razem przez dłuższą część imprezy. Nie czuliśmy potrzeby integrowania się z innymi, bo najlepiej nam było we własnym gronie. Dopiero gdy zegarek wskazywał trzecią nad ranem wróciliśmy do środka, gdzie każdy z nas podłapał temat z jakimś znajomym. Jedynie Samantha była trochę przygaszona i trzymała się na uboczu, wciąż męcząc tę samą butelkę piwa. Wyglądała na mocno przygnębioną, ale wolałam nie ciągnąć tematu. Doskonale wiedziałam, że chodziło o Rusty'ego. Zawsze tak reagowała kiedy przyjeżdżał z podróży, albo pojawiał się znikąd.
Podpity Jay prawie płakał, że już niedługo będzie musiał nas pożegnać. Wszyscy pocieszaliśmy go, że w czasach istnienia szybkich samochodów i Internetu będziemy widywać się prawie tak samo często jak teraz. Przecież jego uniwerek był tylko dwie godziny drogi od Londynu, dla chcącego nic trudnego.
Nawet w najskrytszych marzeniach nie śniłam, że te sto dziewięćdziesiąt kilometrów trasy do Loughborough to pikuś, w porównaniu z miejscem, gdzie razem z dziewczynami znajdziemy się całkiem niedługo. Dopiero wtedy Jason będzie miał się czym martwić.

***
Cześć i czołem! Dziękuję Wam za tak pozytywny odbiór tego opowiadania, serio, nie sądziłam, że będzie tak dobrze. Odkąd moja wena wróciła, postaram się pisać jak najwięcej i jak najszybciej publikować kolejne rozdziały, zarówno tu, jak i na New roommate. ;)
Przeczytawszy komentarze spod prologu i pierwszego rozdziału, ciekawość mnie zżera, z którym z chłopaków utożsamiacie poszczególne bohaterki. Dajcie mi znać, kochane :D
Pozdrawiam! <3

1 komentarz:

  1. Polubiłam Jay'a :D Serio i zgadzam się z resztą ludzi, że ta dwójka do siebie pasuje. Była by z nich słodka para :) Nie powiem intrygująca końcówka - się Jason zdziwi, jak sobie pojadą koncertować - bo pewnie pojadą :) Życzę dalszej weny! Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń