sobota, 12 grudnia 2015

Trzeci - Chcą nas w Los Angeles.


Samantha.

-Laski, lepiej usiądźcie, bo możecie zaraz zejść na zawał! - krzyknęłam, kiedy wszystkie w końcu zebrałyśmy się w pokoju Lil.
Miałam dla nich ogromną niespodziankę, z którą i tak zwlekałam od dzisiejszego poranka. Nie chciałam dzielić się z nimi tak ważnym faktem przez telefon, albo Skype'a, więc zwołałam awaryjne, popołudniowe spotkanie, żeby każda z nas się spokojnie wyrobiła.
Dzień po naszej imprezie na rozpoczęcie wakacji, czyli jakieś półtora tygodnia temu, postanowiłyśmy stworzyć nasze pierwsze "demo". Nagrałyśmy dwa filmiki, na jednym grałyśmy Sweet Child O' Mine, na drugim autorską piosenkę - Lonely Girl. W tych dwóch utworach czułyśmy się chyba najpewniej. Napisałyśmy piękny, treściwy e-mail, w załącznikach dodałyśmy owe filmiki i wysłałyśmy je do kilku bardziej, lub mniej, znanych wytwórni. Szczerze wątpiłyśmy w jakikolwiek odzew, byłyśmy przekonane, że do zaistnienia w wielkim świecie potrzebne są znajomości i pieniądze.
-Uciszcie się trochę - syknęła Lilith. - Dziś u nas jest cotygodniowy wieczorek poezji śpiewanej, wiesz jacy są moi starzy.
Siostry Collins pochodziły z bardzo umuzycznionej rodziny. Ich rodzice sami byli muzykami, nie osiągnęli światowej sławy, ale na brak rozpoznawalności nie narzekali. Dziewczyny muzykę miały we krwi, ewentualnie wyssały ją z mlekiem matki, jak kto woli. W ich domu panowała bardzo przyjemna, a zarazem magiczna atmosfera. Nie wiedziałam czy była to zasługa różnorakich kadzideł, palących się w każdym kącie, alternatywnej, ciut hippisowskiej aranżacji wnętrz, czy nastrojowej muzyki, grającej tu o każdej porze dnia. Bardzo lubiłam Vincenta i Alessandrę, a nawet zazdrościłam przyjaciółkom tak świetnych rodziców. One nie doceniały faktu, że miały w nich cudowne wsparcie.
-Sammy, mówiłaś, że to potrwa tylko chwilę - jęknęła Chris. - Mam plany z Patrickiem.
-Capitol Records - wypaliłam.
-Tak, znamy. Los Angeles, Halsey, Katy Perry, Queen, Hendrix.. - prychnęła czerwonowłosa i popatrzyła na mnie pytająco. - Zaczniesz w końcu gadać?
-Odpisali. Chcą nas zobaczyć w Los Angeles. Jak najszybciej.
Trzy pary oczu wpatrzyły się we mnie jak w obraz. Ciszę, jaka zapanowała w pokoju, zakłócał tylko głos jakiegoś mężczyzny, dobiegający z salonu. Nie miałam pojęcia ile czasu tak się we mnie wgapiały, ale czułam się mega dziwnie. Chrissie pierwsza ocknęła się z tego śmiesznego transu i wstała z miejsca.
-Wysłałyśmy to tylko dla beki, tak? - spytała, po czym pokręciła głową. - Nieważne, przecież i tak nie weźmiemy tego na poważnie.
-Davis, ty chyba upadłaś na głowę! - Lil oburzyła się, wyrzucając ręce do góry. - Taka szansa się może nie powtórzyć.
-Myślisz, że stać mnie, żeby rzucić wszystko i na pstryknięcie palców polecieć do Stanów? - prychnęła blondynka.
-No właś... - chciałam się wtrącić, ale czerwonowłosa weszła mi w słowo.
-Daj spokój, zrobimy zrzutkę, coś wykombinujemy. Musimy spróbować, prawda Sam? - zerknęła na mnie, przygryzając nerwowo dolną wargę.
-Dacie mi w końcu dokończyć? - warknęłam, a one pokiwały głowami. - Bo ja tak jakby już gadałam z tym kolesiem z wytwórni. Kazał mi się z wami dogadać, a ja wiedziałam, że się zgodzicie, oni opłacą loty i pobyt w LA. Lecimy za trzy dni. Teraz nie możesz odmówić, Chris.
Chrissie opadła szczęka. Mruknęła coś niezrozumiałego pod nosem, pokręciła przecząco głową, zabrała plecak i wyszła z pokoju, trzaskając drzwiami. Okej, rozumiałam, że to był dla niej szok, ale nie musiała od razy wybiegać stąd jak oparzona. Musiałyśmy ustalić to wszystkie, bez niej to nie to samo.
-Co na to twoja babcia? - Mattie zapytała z wyraźnym zmartwieniem w głosie.
-Nie miałam jak z nią pogadać, Rusty nie odpuszcza jej na krok. - przewróciłam oczyma. - Jakby przeczuwał, że chcę powiedzieć jej coś ważnego.
Rusty przebywał w Londynie zdecydowanie za długo. Rzadko tu przyjeżdżał, a jeśli już to zostawał dwa dni i leciał w kolejne miejsce, znane tylko jemu i ewentualnie rodzicom. Był zapalonym podróżnikiem, chciał odwiedzić chyba każdy zakątek świata. Kolejna rzecz, która tak cholernie nas różniła.
Wiedziałam, że babcia wspiera mnie na każdym kroku. Ona i dziadek przejęli ten trudny obowiązek wychowania mnie, kiedy rodzice najpierw rzucili się w wir pracy, a później postanowili wyjechać i latać z kontynentu na kontynent. Oni, w odróżnieniu od swojego syna, przynajmniej łączyli przyjemne z pożytecznym. Oboje byli świetnymi fotografami. Matka, skończywszy karierę modelki stanęła po drugiej stronie aparatu, a ojciec współpracował z National Geographic. Jeździli tak od kraju do kraju, przesyłając babce pieniądze na nasze utrzymanie. Ostatnio widziałam ich w święta bożego narodzenia, kiedy to łaskawie przyjechali na wigilijną kolację, by następnego popołudnia udać się do słonecznej Australii. Wielokrotnie zastanawiałam sie, po co czternaście lat temu zadawali sobie tyle trudu, żeby później zostawić mnie pod opieką dziadków. Odpowiedzi na to pytanie jeszcze nie znalazłam.
Kiedy wróciłam do domu, ucieszyłam się na widok ogromnego, zielonego plecaka, stojącego w korytarzu. Rusty wyjeżdżał. Moja podświadomość podskoczyła i zaklaskała wesoło w dłonie. Nie będę musiała znosić jego krzywych spojrzeń i ciągłych docinków. Skończą się jego chamskie żarty i wyśmiewanie mnie na każdym kroku.
-Babciu? - zawołałam, by zwrócić na siebie jej uwagę. - Muszę z tobą pogadać.
Usiadłam przy stole, od razu chwytając za jabłko. Babcia podstawiła mi pod nos kubek z parującą herbatą, sobie też nalała i usiadła na przeciwko mnie. Rozejrzałam się by sprawdzić, czy Rusty przypadkiem nie kręci się gdzieś w pobliżu.
-Niedawno wysłałyśmy z dziewczynami demo do wytwórni, nie myślałyśmy, że się odezwą, a jednak... no i za trzy dni chcą się z nami spotkać - powiedziałam wszystko na jednym wdechu.
Przez chwilę wątpiłam, czy mnie zrozumiała, ale w końcu pokiwała powoli głową, a jej twarz rozjaśnił szczery uśmiech.
-To cudnie, kwiatuszku! Ale gdzie, tutaj, w Londynie? - spytała.
-No właśnie nie w Londynie, trochę dalej. - zacisnęłam usta w wąską kreskę.
-Oh, pewnie w Niemczech! Ostatnio wszystko kręci się wokół Niemiec, zauważyłaś? - machnęła ręką i upiła łyka z granatowej filiżanki.
-Nie, babciu, Sony nas nie chciało. To... - ściągnęłam brwi i zamilkłam na chwilę. Wzięłam głęboki oddech, po czym powoli wypuściłam powietrze. - Za trzy dni lecimy do Stanów, do Los Angeles.
-Do Ameryki? - popatrzyła na mnie zdumiona. - Twój dziadek uwielbiał Amerykę. Wzięliśmy kredyt, żeby spędzić tam naszą pierwszą rocznicę. Pamiętam wszystko, jakby to było wczoraj. Opowiadałam ci, jak przegraliśmy resztę pieniędzy w kasynie w Vegas?
Opowieść kompletnie ją pochłonęła, a ja słuchałam jej jak zahipnotyzowana. Ona i dziadek byli idealnym małżeństwem, z prawie pięćdziesięcioletnim stażem. Babcia do dzisiaj twierdzi, że jest szczęściarą, bo jej pierwsza miłość okazała się być tą jedyną. Chyba każda dziewczyna marzyła o takim związku, nawet ktoś tak stłamszony przez życie jak ja.
-Ciągle oszczędzaliśmy, żebyśmy mogli kiedyś znów wyprawić się za ocean. Ale pojawił się twój tato, dwa lata potem Philip, później Andy i jakoś tak zapomnieliśmy. Powiedzieć ci coś w sekrecie? - nachyliła się nade mną, szepcząc. - Bob zawsze chciał mieć córkę. Niestety, nie było nas stać na czwarte dziecko, więc czekaliśmy na wnuki. Kiedy twoja mama powiedziała nam, że spodziewa się dziecka, Robert wręcz modlił się o wnuczkę. Cóż, zamiast wymarzonej Rachel dostał Rusty'ego - zaśmiała się cicho, a ja zauważyłam, jak oczy zachodzą jej łzami. - Później Bóg zesłał nam ciebie, słoneczko. Doskonale pamiętam jak płakał ze szczęścia, kiedy pierwszy raz nazwałaś go dziadkiem. Może i twój brat jest do niego bardzo podobny, ale to ty byłaś jego oczkiem w głowie, Sammy.
Babcia pociągnęła nosem i zaczęła ocierać mokre policzki. Sama też się wzruszyłam, nigdy wcześniej nie słyszałam tej historii. Zeskoczyłam ze stołka, obeszłam stół i przytuliłam kobietę najmocniej jak tylko potrafiłam. Przez to, że rozpłakała się jeszcze bardziej, ja też zaczęłam płakać. Starsza zaczęła głaskać mnie dłonią po plecach, przez co trochę się uspokoiłam.
-Wow, a co to za show?  - głos Rusty'ego spowodował, że podskoczyłam. - Czemu obie płaczecie? Czyżbyś niespodziewanie zaciążyła, siostrzyczko?
Ostatnie słowo dosłownie wysyczał. Zdawałam sobie sprawę, że nasze relacje nigdy nie ulegną poprawie, ale czy nie mógł przynajmniej mnie tolerować? Albo udawać, ze nie istnieję, tak jak było w moim przypadku?
-Russel, zejdź z tonu! - babcia wyciągnęła w jego stronę wskazujący palec i pokręciła głową. - Sam dostała bardzo dużą szansę od losu, za trzy dni leci do Ameryki na spotkanie z wytwórnią, okaż trochę wsparcia.
-Jakby go to cokolwiek obchodziło, babciu - rzuciłam i wyprostowałam się. - Pójdę do Jaya, jeszcze mu nie mówiłam. Wrócę na noc.
Ucałowałam kobietę w policzek i ominęłam blondyna. Chwyciłam za klucze, wiszące przy drzwiach i wepchnęłam je do kieszeni.
Jason nie mieszkał daleko ode mnie, więc nie musiałam trudzić się podróżą komunikacją miejską, bo mogłam zrobić sobie kilkunastominutowy spacer i pomyśleć w spokoju o całej sytuacji.
Szansa, którą Capitol Records chciało nam dać, była wręcz nie do odrzucenia. Nie mogłam się zastanawiać, podczas rozmowy na Skype z Andrewem Gordonem zadecydowałam za nas wszystkie. Siostry Collins się ucieszyły, ale Chrissie... Wiedziałam, że nie chciała rozstawać się z Patrickiem. Kochała go nad życie, moim zdaniem trochę za bardzo poświęcała się dla tego związku. Lubiłam go, ale uważałam, że moja najlepsza przyjaciółka zasługuje na kogoś dużo lepszego. Zdawałam sobie sprawę, że był jej pierwszym chłopakiem i bała się, że nikt więcej nie zwróci na nią uwagi. Davis była odrobinę nieśmiała, nie obnosiła się ze swoimi uczuciami. Doskonale pamiętałam, kiedy przyznała mi się, że podoba jej się Patrick. Byłam szczęśliwa, bo chciałam, by w końcu zaznała trochę szczęścia.
Zdziwiłam się, kiedy zobaczyłam zamknięte okna w mieszkaniu Jaya. Muzyka nie dudniła na całe osiedle, jednak jego srebrny volkswagen stał na parkingu. Zmarszczyłam brwi i czym prędzej weszłam do klatki schodowej. Pokonałam trzy piętra i nacisnęłam na klamkę drzwi wejściowych. Ustąpiły jak zawsze.
-Jason? - zawołałam, ale nie otrzymałam odpowiedzi. - Jay!
Żaden dźwięk nie trafił do moich uszu, więc po ściągnięciu trampek i zostawieniu ich w korytarzu, ruszyłam w głąb mieszkania. Zajrzałam do kuchni, po której walały się kartony z logiem pizzerii, zerknęłam do pustej łazienki, aż w końcu zatrzymałam się pod jego sypialnią. W duchu modliłam się, żebym nie zastała go wpół nagiego, z jakąś laską obok, bo tak obrzydliwego widoku nie wyrzuciłabym z głowy chyba nigdy.
Zapukałam cicho i pozwoliłam sobie wejść do środka. Na ekranie włączonego komputera poruszały się kolorowe bąbelki, przykrywając po części nasze wspólne zdjęcie, które miał na tapecie. Któraś z dziewczyn, chyba Mattie, cyknęła je nam podczas tegorocznych finałów międzyszkolnych rozgrywek piłkarskich, które drużyna Tytanów wygrała. Wisiałam na szyi blondyna, mocno go przytulając, a on unosił mnie kilka centymetrów nad ziemię. Zlewaliśmy się trochę w blondwłosą, żółto-niebieską plamę - on w swoim stroju, z opaską kapitana na ramieniu, ja w uniformie cheerleaderki, ale tak czy siak, zdjęcie było cudowne.
Mój przyjaciel chrapał sobie w najlepsze, rozwalony na szerokim łóżku. Jedną rękę trzymał pod głową, a drugą obejmował pluszowego kota, którego kupiłam mu na dziewiąte urodziny. Jego mięśnie, poważny wyraz twarzy i trzydniowy zarost nie pasował do tego zwierzaka, aczkolwiek wyglądał cholernie uroczo.
Wślizgnęłam się pod ciemny koc i położyłam się na lewym boku, przodem do śpiącego Jasona. Odgarnęłam mu grzywkę z czoła, przeczesując przy okazji kilka razy jego czuprynę. Lubił, kiedy bawiłam się jego włosami.
-Pobudka, śpiochu - szepnęłam, gilgocząc go za uchem. - No dalej, dalej.
Przesunęłam palce trochę niżej i zaczęłam łaskotać go po żebrach. Poruszył się niespokojnie i przewrócił się na brzuch. Westchnęłam głośno i zrzuciłam koc na podłogę. Szybko usiadłam na jego pośladkach.
-Jaaaaaay - jęknęłam przeciągle, dźgając do w plecy. - Wstawaj, do cholery.
-Za jakie grzechy, Sammy - burknął pod nosem i podniósł się na łokciach.
Straciłam równowagę i poleciałam w prawo, z powrotem lądując na miękkim materacu. Zaśmiałam się głośno, za co oberwałam panem Okruszkiem (dziewięcioletni Jay miał niesamowitą inwencję twórczą w nadawaniu imion wypchanym zwierzakom, prawda?) po twarzy.
-Przyszłaś tu w jakimś konkretnym celu, czy tylko chciałaś się nade mną poznęcać? - spytał, po czym usiadł i przetarł zaspaną twarz.
-Lecę do Los Angeles - wypaliłam bez owijania w bawełnę.
-O, to faj... - urwał i spojrzał na mnie spod byka. - Czekaj, co?
-Mamy szansę na kontrakt z Capitol Records. Dziś się dowiedziałam.
-Przecież to wspaniałe wieści, Sam! - krzyknął, obejmując mnie ramionami. - Czemu więc jesteś jakaś smutna?
-Chris chyba nie chce się w to bawić. - zacisnęłam usta w wąską kreskę. - Naskoczyła dziś na nas, że nie chce nigdzie jechać, że to wszystko było dla beki.
-Ale to wasze marzenie, ona nie może się tak poddać - parsknął cicho. - Myślisz, że chodzi o-
-Patricka. - dokończyliśmy razem. - Mamy być w LA za trzy dni, ale bez niej nigdzie nie lecimy. Jest częścią zespołu, we trójkę nie byłybyśmy już black monday.
-Dasz radę, Samantha. Wiem, że w głębi duszy Chrissie skacze z radości, że dostałyście taką szansę. Musisz jej to tylko uświadomić. - poklepał mnie po plecach i podniósł się z łóżka. - Herbaty?
Pokiwałam twierdząco głową, a chłopak opuścił pomieszczenie. Opadłam na materac i zakryłam twarz poduszką. Musiałam, a raczej wszystkie musiałyśmy przekonać Christine. Taka okazja nie powtórzy się drugi raz, a stawka jest zbyt wysoka, żeby poddać się, nawet nie próbując.