Samantha.
-Laski, lepiej usiądźcie, bo
możecie zaraz zejść na zawał! - krzyknęłam, kiedy wszystkie w końcu zebrałyśmy
się w pokoju Lil.
Miałam dla nich ogromną
niespodziankę, z którą i tak zwlekałam od dzisiejszego poranka. Nie chciałam
dzielić się z nimi tak ważnym faktem przez telefon, albo Skype'a, więc zwołałam
awaryjne, popołudniowe spotkanie, żeby każda z nas się spokojnie wyrobiła.
Dzień po naszej imprezie na
rozpoczęcie wakacji, czyli jakieś półtora tygodnia temu, postanowiłyśmy
stworzyć nasze pierwsze "demo". Nagrałyśmy dwa filmiki, na jednym
grałyśmy Sweet Child O' Mine, na drugim autorską piosenkę - Lonely Girl. W tych
dwóch utworach czułyśmy się chyba najpewniej. Napisałyśmy piękny, treściwy
e-mail, w załącznikach dodałyśmy owe filmiki i wysłałyśmy je do kilku bardziej,
lub mniej, znanych wytwórni. Szczerze wątpiłyśmy w jakikolwiek odzew, byłyśmy
przekonane, że do zaistnienia w wielkim świecie potrzebne są znajomości i
pieniądze.
-Uciszcie się trochę - syknęła
Lilith. - Dziś u nas jest cotygodniowy wieczorek poezji śpiewanej, wiesz jacy
są moi starzy.
Siostry Collins pochodziły z
bardzo umuzycznionej rodziny. Ich rodzice sami byli muzykami, nie osiągnęli
światowej sławy, ale na brak rozpoznawalności nie narzekali. Dziewczyny muzykę
miały we krwi, ewentualnie wyssały ją z mlekiem matki, jak kto woli. W ich domu
panowała bardzo przyjemna, a zarazem magiczna atmosfera. Nie wiedziałam czy
była to zasługa różnorakich kadzideł, palących się w każdym kącie,
alternatywnej, ciut hippisowskiej aranżacji wnętrz, czy nastrojowej muzyki,
grającej tu o każdej porze dnia. Bardzo lubiłam Vincenta i Alessandrę, a nawet
zazdrościłam przyjaciółkom tak świetnych rodziców. One nie doceniały faktu, że
miały w nich cudowne wsparcie.
-Sammy, mówiłaś, że to potrwa
tylko chwilę - jęknęła Chris. - Mam plany z Patrickiem.
-Capitol Records - wypaliłam.
-Tak, znamy. Los Angeles, Halsey,
Katy Perry, Queen, Hendrix.. - prychnęła czerwonowłosa i popatrzyła na mnie
pytająco. - Zaczniesz w końcu gadać?
-Odpisali. Chcą nas zobaczyć w
Los Angeles. Jak najszybciej.
Trzy pary oczu wpatrzyły się we
mnie jak w obraz. Ciszę, jaka zapanowała w pokoju, zakłócał tylko głos jakiegoś
mężczyzny, dobiegający z salonu. Nie miałam pojęcia ile czasu tak się we mnie
wgapiały, ale czułam się mega dziwnie. Chrissie pierwsza ocknęła się z tego
śmiesznego transu i wstała z miejsca.
-Wysłałyśmy to tylko dla beki,
tak? - spytała, po czym pokręciła głową. - Nieważne, przecież i tak nie
weźmiemy tego na poważnie.
-Davis, ty chyba upadłaś na
głowę! - Lil oburzyła się, wyrzucając ręce do góry. - Taka szansa się może nie
powtórzyć.
-Myślisz, że stać mnie, żeby
rzucić wszystko i na pstryknięcie palców polecieć do Stanów? - prychnęła
blondynka.
-No właś... - chciałam się
wtrącić, ale czerwonowłosa weszła mi w słowo.
-Daj spokój, zrobimy zrzutkę, coś
wykombinujemy. Musimy spróbować, prawda Sam? - zerknęła na mnie, przygryzając
nerwowo dolną wargę.
-Dacie mi w końcu dokończyć? -
warknęłam, a one pokiwały głowami. - Bo ja tak jakby już gadałam z tym kolesiem
z wytwórni. Kazał mi się z wami dogadać, a ja wiedziałam, że się zgodzicie, oni
opłacą loty i pobyt w LA. Lecimy za trzy dni. Teraz nie możesz odmówić, Chris.
Chrissie opadła szczęka. Mruknęła
coś niezrozumiałego pod nosem, pokręciła przecząco głową, zabrała plecak i
wyszła z pokoju, trzaskając drzwiami. Okej, rozumiałam, że to był dla niej
szok, ale nie musiała od razy wybiegać stąd jak oparzona. Musiałyśmy ustalić to
wszystkie, bez niej to nie to samo.
-Co na to twoja babcia? - Mattie
zapytała z wyraźnym zmartwieniem w głosie.
-Nie miałam jak z nią pogadać,
Rusty nie odpuszcza jej na krok. - przewróciłam oczyma. - Jakby przeczuwał, że
chcę powiedzieć jej coś ważnego.
Rusty przebywał w Londynie
zdecydowanie za długo. Rzadko tu przyjeżdżał, a jeśli już to zostawał dwa dni i
leciał w kolejne miejsce, znane tylko jemu i ewentualnie rodzicom. Był
zapalonym podróżnikiem, chciał odwiedzić chyba każdy zakątek świata. Kolejna
rzecz, która tak cholernie nas różniła.
Wiedziałam, że babcia wspiera
mnie na każdym kroku. Ona i dziadek przejęli ten trudny obowiązek wychowania
mnie, kiedy rodzice najpierw rzucili się w wir pracy, a później postanowili
wyjechać i latać z kontynentu na kontynent. Oni, w odróżnieniu od swojego syna,
przynajmniej łączyli przyjemne z pożytecznym. Oboje byli świetnymi fotografami.
Matka, skończywszy karierę modelki stanęła po drugiej stronie aparatu, a ojciec
współpracował z National Geographic. Jeździli tak od kraju do kraju,
przesyłając babce pieniądze na nasze utrzymanie. Ostatnio widziałam ich w
święta bożego narodzenia, kiedy to łaskawie przyjechali na wigilijną kolację,
by następnego popołudnia udać się do słonecznej Australii. Wielokrotnie
zastanawiałam sie, po co czternaście lat temu zadawali sobie tyle trudu, żeby później
zostawić mnie pod opieką dziadków. Odpowiedzi na to pytanie jeszcze nie
znalazłam.
Kiedy wróciłam do domu,
ucieszyłam się na widok ogromnego, zielonego plecaka, stojącego w korytarzu.
Rusty wyjeżdżał. Moja podświadomość podskoczyła i zaklaskała wesoło w dłonie.
Nie będę musiała znosić jego krzywych spojrzeń i ciągłych docinków. Skończą się
jego chamskie żarty i wyśmiewanie mnie na każdym kroku.
-Babciu? - zawołałam, by zwrócić
na siebie jej uwagę. - Muszę z tobą pogadać.
Usiadłam przy stole, od razu
chwytając za jabłko. Babcia podstawiła mi pod nos kubek z parującą herbatą, sobie
też nalała i usiadła na przeciwko mnie. Rozejrzałam się by sprawdzić, czy Rusty
przypadkiem nie kręci się gdzieś w pobliżu.
-Niedawno wysłałyśmy z
dziewczynami demo do wytwórni, nie myślałyśmy, że się odezwą, a jednak... no i
za trzy dni chcą się z nami spotkać - powiedziałam wszystko na jednym wdechu.
Przez chwilę wątpiłam, czy mnie
zrozumiała, ale w końcu pokiwała powoli głową, a jej twarz rozjaśnił szczery
uśmiech.
-To cudnie, kwiatuszku! Ale
gdzie, tutaj, w Londynie? - spytała.
-No właśnie nie w Londynie,
trochę dalej. - zacisnęłam usta w wąską kreskę.
-Oh, pewnie w Niemczech! Ostatnio
wszystko kręci się wokół Niemiec, zauważyłaś? - machnęła ręką i upiła łyka z
granatowej filiżanki.
-Nie, babciu, Sony nas nie
chciało. To... - ściągnęłam brwi i zamilkłam na chwilę. Wzięłam głęboki oddech,
po czym powoli wypuściłam powietrze. - Za trzy dni lecimy do Stanów, do Los
Angeles.
-Do Ameryki? - popatrzyła na mnie
zdumiona. - Twój dziadek uwielbiał Amerykę. Wzięliśmy kredyt, żeby spędzić tam
naszą pierwszą rocznicę. Pamiętam wszystko, jakby to było wczoraj. Opowiadałam
ci, jak przegraliśmy resztę pieniędzy w kasynie w Vegas?
Opowieść kompletnie ją
pochłonęła, a ja słuchałam jej jak zahipnotyzowana. Ona i dziadek byli idealnym
małżeństwem, z prawie pięćdziesięcioletnim stażem. Babcia do dzisiaj twierdzi,
że jest szczęściarą, bo jej pierwsza miłość okazała się być tą jedyną. Chyba
każda dziewczyna marzyła o takim związku, nawet ktoś tak stłamszony przez życie
jak ja.
-Ciągle oszczędzaliśmy, żebyśmy
mogli kiedyś znów wyprawić się za ocean. Ale pojawił się twój tato, dwa lata
potem Philip, później Andy i jakoś tak zapomnieliśmy. Powiedzieć ci coś w
sekrecie? - nachyliła się nade mną, szepcząc. - Bob zawsze chciał mieć córkę.
Niestety, nie było nas stać na czwarte dziecko, więc czekaliśmy na wnuki. Kiedy
twoja mama powiedziała nam, że spodziewa się dziecka, Robert wręcz modlił się o
wnuczkę. Cóż, zamiast wymarzonej Rachel dostał Rusty'ego - zaśmiała się cicho,
a ja zauważyłam, jak oczy zachodzą jej łzami. - Później Bóg zesłał nam ciebie,
słoneczko. Doskonale pamiętam jak płakał ze szczęścia, kiedy pierwszy raz
nazwałaś go dziadkiem. Może i twój brat jest do niego bardzo podobny, ale to ty
byłaś jego oczkiem w głowie, Sammy.
Babcia pociągnęła nosem i zaczęła
ocierać mokre policzki. Sama też się wzruszyłam, nigdy wcześniej nie słyszałam
tej historii. Zeskoczyłam ze stołka, obeszłam stół i przytuliłam kobietę
najmocniej jak tylko potrafiłam. Przez to, że rozpłakała się jeszcze bardziej,
ja też zaczęłam płakać. Starsza zaczęła głaskać mnie dłonią po plecach, przez
co trochę się uspokoiłam.
-Wow, a co to za show? - głos Rusty'ego spowodował, że podskoczyłam.
- Czemu obie płaczecie? Czyżbyś niespodziewanie zaciążyła, siostrzyczko?
Ostatnie słowo dosłownie
wysyczał. Zdawałam sobie sprawę, że nasze relacje nigdy nie ulegną poprawie,
ale czy nie mógł przynajmniej mnie tolerować? Albo udawać, ze nie istnieję, tak
jak było w moim przypadku?
-Russel, zejdź z tonu! - babcia
wyciągnęła w jego stronę wskazujący palec i pokręciła głową. - Sam dostała
bardzo dużą szansę od losu, za trzy dni leci do Ameryki na spotkanie z wytwórnią,
okaż trochę wsparcia.
-Jakby go to cokolwiek
obchodziło, babciu - rzuciłam i wyprostowałam się. - Pójdę do Jaya, jeszcze mu
nie mówiłam. Wrócę na noc.
Ucałowałam kobietę w policzek i
ominęłam blondyna. Chwyciłam za klucze, wiszące przy drzwiach i wepchnęłam je
do kieszeni.
Jason nie mieszkał daleko ode
mnie, więc nie musiałam trudzić się podróżą komunikacją miejską, bo mogłam
zrobić sobie kilkunastominutowy spacer i pomyśleć w spokoju o całej sytuacji.
Szansa, którą Capitol Records
chciało nam dać, była wręcz nie do odrzucenia. Nie mogłam się zastanawiać,
podczas rozmowy na Skype z Andrewem Gordonem zadecydowałam za nas wszystkie.
Siostry Collins się ucieszyły, ale Chrissie... Wiedziałam, że nie chciała
rozstawać się z Patrickiem. Kochała go nad życie, moim zdaniem trochę za bardzo
poświęcała się dla tego związku. Lubiłam go, ale uważałam, że moja najlepsza
przyjaciółka zasługuje na kogoś dużo lepszego. Zdawałam sobie sprawę, że był
jej pierwszym chłopakiem i bała się, że nikt więcej nie zwróci na nią uwagi.
Davis była odrobinę nieśmiała, nie obnosiła się ze swoimi uczuciami. Doskonale
pamiętałam, kiedy przyznała mi się, że podoba jej się Patrick. Byłam
szczęśliwa, bo chciałam, by w końcu zaznała trochę szczęścia.
Zdziwiłam się, kiedy zobaczyłam
zamknięte okna w mieszkaniu Jaya. Muzyka nie dudniła na całe osiedle, jednak
jego srebrny volkswagen stał na parkingu. Zmarszczyłam brwi i czym prędzej
weszłam do klatki schodowej. Pokonałam trzy piętra i nacisnęłam na klamkę drzwi
wejściowych. Ustąpiły jak zawsze.
-Jason? - zawołałam, ale nie
otrzymałam odpowiedzi. - Jay!
Żaden dźwięk nie trafił do moich
uszu, więc po ściągnięciu trampek i zostawieniu ich w korytarzu, ruszyłam w głąb
mieszkania. Zajrzałam do kuchni, po której walały się kartony z logiem
pizzerii, zerknęłam do pustej łazienki, aż w końcu zatrzymałam się pod jego
sypialnią. W duchu modliłam się, żebym nie zastała go wpół nagiego, z jakąś
laską obok, bo tak obrzydliwego widoku nie wyrzuciłabym z głowy chyba nigdy.
Zapukałam cicho i pozwoliłam
sobie wejść do środka. Na ekranie włączonego komputera poruszały się kolorowe
bąbelki, przykrywając po części nasze wspólne zdjęcie, które miał na tapecie.
Któraś z dziewczyn, chyba Mattie, cyknęła je nam podczas tegorocznych finałów
międzyszkolnych rozgrywek piłkarskich, które drużyna Tytanów wygrała. Wisiałam
na szyi blondyna, mocno go przytulając, a on unosił mnie kilka centymetrów nad
ziemię. Zlewaliśmy się trochę w blondwłosą, żółto-niebieską plamę - on w swoim
stroju, z opaską kapitana na ramieniu, ja w uniformie cheerleaderki, ale tak
czy siak, zdjęcie było cudowne.
Mój przyjaciel chrapał sobie w
najlepsze, rozwalony na szerokim łóżku. Jedną rękę trzymał pod głową, a drugą
obejmował pluszowego kota, którego kupiłam mu na dziewiąte urodziny. Jego
mięśnie, poważny wyraz twarzy i trzydniowy zarost nie pasował do tego
zwierzaka, aczkolwiek wyglądał cholernie uroczo.
Wślizgnęłam się pod ciemny koc i
położyłam się na lewym boku, przodem do śpiącego Jasona. Odgarnęłam mu grzywkę
z czoła, przeczesując przy okazji kilka razy jego czuprynę. Lubił, kiedy
bawiłam się jego włosami.
-Pobudka, śpiochu - szepnęłam,
gilgocząc go za uchem. - No dalej, dalej.
Przesunęłam palce trochę niżej i
zaczęłam łaskotać go po żebrach. Poruszył się niespokojnie i przewrócił się na
brzuch. Westchnęłam głośno i zrzuciłam koc na podłogę. Szybko usiadłam na jego
pośladkach.
-Jaaaaaay - jęknęłam przeciągle,
dźgając do w plecy. - Wstawaj, do cholery.
-Za jakie grzechy, Sammy -
burknął pod nosem i podniósł się na łokciach.
Straciłam równowagę i poleciałam w
prawo, z powrotem lądując na miękkim materacu. Zaśmiałam się głośno, za co
oberwałam panem Okruszkiem (dziewięcioletni Jay miał niesamowitą inwencję
twórczą w nadawaniu imion wypchanym zwierzakom, prawda?) po twarzy.
-Przyszłaś tu w jakimś konkretnym
celu, czy tylko chciałaś się nade mną poznęcać? - spytał, po czym usiadł i
przetarł zaspaną twarz.
-Lecę do Los Angeles - wypaliłam
bez owijania w bawełnę.
-O, to faj... - urwał i spojrzał
na mnie spod byka. - Czekaj, co?
-Mamy szansę na kontrakt z
Capitol Records. Dziś się dowiedziałam.
-Przecież to wspaniałe wieści,
Sam! - krzyknął, obejmując mnie ramionami. - Czemu więc jesteś jakaś smutna?
-Chris chyba nie chce się w to
bawić. - zacisnęłam usta w wąską kreskę. - Naskoczyła dziś na nas, że nie chce
nigdzie jechać, że to wszystko było dla beki.
-Ale to wasze marzenie, ona nie
może się tak poddać - parsknął cicho. - Myślisz, że chodzi o-
-Patricka. - dokończyliśmy razem.
- Mamy być w LA za trzy dni, ale bez niej nigdzie nie lecimy. Jest częścią
zespołu, we trójkę nie byłybyśmy już black
monday.
-Dasz radę, Samantha. Wiem, że w
głębi duszy Chrissie skacze z radości, że dostałyście taką szansę. Musisz jej
to tylko uświadomić. - poklepał mnie po plecach i podniósł się z łóżka. -
Herbaty?
Pokiwałam twierdząco głową, a chłopak
opuścił pomieszczenie. Opadłam na materac i zakryłam twarz poduszką. Musiałam,
a raczej wszystkie musiałyśmy przekonać Christine. Taka okazja nie powtórzy się
drugi raz, a stawka jest zbyt wysoka, żeby poddać się, nawet nie próbując.